MENU

LIST DO JULII / 18.IV 2015

Moja droga Julio!
 
Nareszcie, nareszcie! Nareszcie minęły te dwa miesiące Twojego po Ameryce podróżowania. Tobie szybko, miło, ciekawie i w dobrym ciepłym klimacie południa USA. A tutaj czas wiosenny, ale zimny. Od dwóch tygodni nie mogę wyleczyć przeziębienia nabytego w czas rowerowych eskapad. Antybiotyk i te wszystkie domowe abrakadabra nie pomagają. Dzisiaj taka niewielka przejażdżka – owszem – pod strachem, że sobie zaszkodzę… Ech! Dziadostwo!  Czas już myśleć o rezygnacji z wielu przyjemności i narzuconych sobie obowiązków. Zobacz, jak ładnie zapisał te nasze już starcze lata poeta, Leszek Żuliński (a przecież młodszy ode mnie o dwa):
 
Basen
 
a jakże! również był poniemiecki
 
ale jaki! potrójny! dla dzieciaków płytki,
drugi głęboki po szyję (ze zjeżdżalnią),
a trzeci bardzo głęboki, z dwupiętrową trampoliną
 
wokół trawniki, klomby, krzewy, a między nimi
zaludnione leżaki i kocyki; były także boiska
do gry w nogę i siatkówkę
 
no i ciąg drewnianych przebieralni
z powydłubywanymi dziurkami
do podglądania dziewcząt
 
pływałem nieźle. skakałem na głowę
 
to ostatnie szybko porzuciłem – życie wymaga
asekuracji i ostrożności. kroki zacząłem odmierzać,
decyzje rozważać, głęboki oddech brać
przed każdym zanurzeniem w cokolwiek
 
dopływam do chwili
kiedy wyszepczę: „siostro, basen!”
 
a śniło się dawnej o akwenach, wiatrach w żagle,
odkrywaniu lądów, dobijaniu do portów
 
i owszem! port mi majaczy przed oczami
coraz częściej. na brzegu stoi jakaś postać
i rzuca pętlę
 
Tak, Miła. Tak to jest. Prawda życia. Owszem, nie miałem trzech basenów do dyspozycji, jak Leszek. Było jezioro, park, lasy wokół. I beztroska. Tak to zapisałem:
 
 
x x  x
 
Teraz
kiedy już czas dzielenia pigułek na pory dnia
i oczekiwania na listonosza z emeryturą
przenoszę myśl do lat tamtych
kiedy budowanie tratew z tataraku
czy odkrywanie płci
w zakamarkach parku
                 
Jakże smakował wtedy papieros
palony przez nas czterech dwunastoletnich
wielkich odkrywców
traperów
Indian
 
Dorosłość była taka odległa
 
Jak dzisiaj dzieciństwo
 
Dobrze, że są jeszcze „rzeczy”, które cieszą. Muzyka. Książki. Wiedza, której wciąż się łaknie!
 
Wczoraj w Filharmonii Gorzowskiej muzyka współczesna młodych, polskich  kompozytorów. I wiesz, całkiem niezłe, przyjemne, mądre kompozycje i całkiem dobrze zagrane. Spodziewałem się pisków, nieskoordynowanych dźwięków, dodekafonii… Nie, nic z tego. Muzyka łagodna, spokojna, wciągająca. Naprawdę do słuchania. Jestem ciekaw, czy podobnie będzie w połowie maja, kiedy to zapowiadany Festiwal Muzyki Współczesnej odbywał się tutaj będzie.
 
A ja już się cieszę na koncert, który za tydzień. Najsampierw Antoniego Salieriego Uwertura „Les Danaides”. Straszenna to bardzo historia w tej operze opartej na mitach greckich. Bo oto pięćdziesiąt córek króla Danaosa  na jego rozkaz poślubia pięćdziesięciu synów królewskiego brata  - Ajgyptosa z poleceniem, by w noc poślubną mężów zabić. I tak też dziewczyny czynią. Oprócz jednej – Hypermnestre. I kiedy Danaidy wraz ze swoim ojcem zostały zabite przez jedynego ocalałego męża, wtrącono je do Tartaru. Tam musiały za karę napełniać beczki bez dna wodą noszoną w sitach. Jestem ciekaw tej uwertury, bo przecież zwykle tak bywa, że ta wstępna część opery opowiada jej całą historię, przebieg.
 
Fryderyka Chopina Wariacje B – dur op. 2 na temat La ci  darem la mano  z opery Don Giovanni Wolfganga Amadeusza Mozarta. Dzieło to utorowało drogę kariery Fryderyka „na zachodzie”. Zagrał je podczas swojej pierwszej bytności w Wiedniu. Zebrał bardzo dobre opinie, zyskując aplauz wymagającej publiczności tamtego miasta. A jest to kompozycja, którą napisał jako zadanie studenckie nałożone mu przez prof. Józefa Elsnera. „Czapki z głów panowie, to geniusz” – tak napisał Robert Schumann w grudniu 1831 roku, entuzjastycznie recenzując Wariacje. Zerknij sobie Miła do biografii Roberta Schumanna, którą kiedyś posłałem. Tam znajdziesz słynny dialog Florestana i Euzebiusza o dziele Fryderyka.
 
Wiesz, wielu pyta o Ciebie. Kim jesteś, gdzie mieszkasz? Dlaczego te listy? Niekiedy, właśnie, odsyłam ich do pisania Schumanna – do Florestana i Euzebiusza. Niechaj szukają, znajdą, pojmą.
 
Rok 1849. Więc rok odejścia z tego świata Fryderyka Chopina, przyjaciela Ferenca Liszta. Owszem, owszem – ta przyjaźń, umiłowanie drugiego człowieka bardziej ze strony Liszta niż Chopina. Ale to nie na dzisiaj te dywagacje. Ale właśnie w 1849 roku skomponował Ferenc różnie tytułowaną kompozycję na fortepian i orkiestrę -  Totentanz (Dance macabre, Taniec szkieletów, Tanieć śmierci). Przez wiele lat  właśnie ten utwór był częściej grywany niż jego koncerty fortepianowe, później w wieku XX nieco o nim zapomniano. Obecnie powraca do sal koncertowych. Totentanz to cykl – o ile dobrze policzyłem -  dwudziestu trzech wariacji, zainspirowany chorałem gregoriańskim Dies irae o bardzo zróżnicowanym sposobie narracji, tempach, napięciach. Wykonuje się tę kompozycję przez fortepian solo, na dwa fortepiany i oczywiście na fortepian i orkiestrę. Takiej prezentacji posłuchamy sobie w Filharmonii Gorzowskiej. Posłuchamy – to znaczy ci, którzy przyjdą – w tym, mam nadzieję, ja! Za klawiaturą filharmonicznego Steinwaya zasiądzie Pan profesor Marek Drewnowski.
No więc, uczta!
 
Co jeszcze? VI Symfonia h – moll Piotra Czajkowskiego. Ma przydomek „patetyczna”. A sam kompozytor tak pisał o niej: „przyszła mi myśl o innej symfonii, tym razem programowej, ale z takim programem, który pozostaje dla wszystkich zagadką – niech się domyślają”. No cóż? Będziemy, wsłuchując się, domyślali. Może mając tę wiedzę, że w kilka miesięcy po ukończeniu tej symfonii Piotr Czajkowski odejdzie z naszego świata? Wiem, nasi Muzycy lubią grać tę kompozycję. A Pani Monika Wolińska zapewne nieprzypadkowo wybrała ją sobie do poprowadzenia!
 
Oczywiście napiszę Ci, jak było!
I dziękuję za te wszystkie amerykańskie kartki!
 
W sobotnie popołudnie, 18 kwietnia 2015 roku
Marek
 
Zza chmur wyszło słoneczko! Jak nadzieja!
Realizacja   Virtualnetia.com